Eleanor Oliphant ma się całkiem dobrze

Przyznaję, ta książka przyciągnęła mnie swoją okładką. Dopiero później zerknęłam na opis i stwierdziłam, że może mi się spodobać. Nigdy wcześniej nie słyszałam o Gail Honeyman, nie czytałam też nic Jojo Moyes (nadrobię w wakacje, obiecuję), która tę powieść poleca. Nic z tych rzeczy nie powstrzymało mnie jednak przed sięgnięciem po nią. Zaczęłam czytać Eleanor Oliphant ma się całkiem dobrze i dopiero wtedy mój zapał osłabł.


Eleanor Oliphant to samotna trzydziestolatka nie radząca sobie za dobrze w kontaktach z ludźmi, ale wcale się tym nie przejmująca. Wystarcza jej ukochana roślinka w niewykończonym, pozbawionym dekoracji mieszkaniu. Ma pracę, której nie chce zmieniać i cotygodniowe rozmowy z matką, zawsze o tej samej porze. Niczego więcej nie potrzebuje. Kiedy jednak pomiędzy nią a Raymondem, nowym informatykiem z firmy, zaczyna rodzić się przyjaźń, coś się zmienia. Co sprawiło, że Eleanor woli być sama?

Powieść dzieli się na dwie części. Najpierw autorka, oddając narrację Eleanor, prezentuje jej dobre dni. Czytając, miałam wrażenie, że wcale nie są takie dobre. Później nastały jednak te złe... i  zdecydowanie były gorsze. W pierwszej części główna bohaterka, choć ciekawie wykreowana, pozostawała nieznośna i irytująca. Jej podejście do ludzi, ciągłe komentowanie oraz nieumiejętność czytania niewerbalnych znaków i ludzkich reakcji, sprawiły, że nie dało jej się polubić. Pomiędzy jedną a drugą partią tekstu następuje jednak zdarzenie, które powoduje zmianę. Zachowania bohaterki zostają wyjaśnione. Jeśli ktoś nie podda się przed dotarciem do nich – będzie pózniej zadowolony.

Autorka porusza wiele problemów wsród których najbardziej istotne stają się relacje matka-córka oraz kobieta-mężczyzna. Pojawia się tu kwestia miłości i rożnych jej oblicz oraz wymiarów. Honeyman do jej opisania nie używa jednak górnolotnych, pełnych patetyzmu wyrażeń. Ukazuje ją jako coś, co nie zawsze można zrozumieć. Jako coś, co nie bywa jedynie uczuciem pięknym, ale także wyniszczającym, jednostronnym, a czasem pozornym.

Eleonor Oliphant ma się całkiem dobrze nie wzruszyła mnie, choć historia opowiedziana przez Gail Honeyman ma potencjał. Książka skłoniła mnie jednak do refleksji i ukazała ciekawe spojrzenie na tragedię oraz strach. To opowieść o międzyludzkich więziach, które nie zawsze przybierają taki charakter, jakiego oczekujemy. To historia o tym, jak jedno wydarzenie może wpłynąć na całe życie, a także o tym, że aby zacząć od nowa, trzeba odbić się od dna.

Tytuł: Eleanor Oliphant ma skę całkiem dobrze
Autor: Gail Honeyman
Wydawnictwo: HarperCollins

6 / dodaj komentarz:

  1. Brzmi całkiem ciekawie. Szczególnie zaciekawiło mnie to, że główną bohaterką nie jest już nastolatka, a dorosła kobieta z problemami. Chętnie sięgnę po tę książkę.
    Pozdrawiam
    zapoczytalna.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Po pierwszych recenzjach byłam zachęcona, ale z biegiem czasu mój zapał zmalał i teraz już chyba wiem, że to nie jest literatura dla mnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakbym trafiła na nią w bibliotece chętnie bym sięgnęła. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Obawiam skę, że byłabym tą, która się poddała - nie lubię książek, które potrzebują długiego rozbiegu by mnie zainteresować. Pewnie dużo z tego powodu tracę, ale trudno ;)
    PS. Jak zwykle piękne zdjecie. Ale ja się powtarzam ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ładna okładka! Jeju, muszę przestać przykuwać na nie uwagę :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja czuję, że bym się poddała przy tej pierwszej części... Niestety to nie moje klimaty :/

    Pozdrawiam!
    zaczytana-w-fantastyce.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń